Piłka jest okrągła a bramki są dwie.

>> Strona główna

SYLWETKA

>> Dziecięce lata
>> Grać? Nie grać?
>> Powojenne lata
>> Trener Orłów
>> Nowe Wyzwania
>> Czasy wielkich zmian
>> Ambasador futbolu
>> Ostatni mecz

POSCRIPTUM

>> Wydarzenia
>> im. Kazimierza Górskiego
>> Księgarnia
>> Linki

W NASZYCH OCZACH

>> Fotografie

>> Wywiady
>> Artykuły

>> Księga gości

>> Kontakt

 


Futbolowe jaja

piątek, 14 kwietnia 2006

Pot, krew i łzy - na boisku nie brakuje brzydkich fauli i walki do upadłego. Ale jest też czas na śmiech, bo czasem bramka jest okrągła, a piłki są dwie

Swego czasu piłkarskich kibiców do łez rozbawiał swoimi cieszynkami Piotr Rocki. Gdy jego Odra Wodzisław strzelała gola Wiśle, prosił swoich kolegów do odtańczenia krakowiaka. Bywało też, że piłkę z siatki wyciągać musiał bramkarz Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Wtedy wszyscy widzieli "Rocky'ego" - dyskobola. Urodzony w Warszawie piłkarz często podkreślał, że piłka to również zabawa. Z kolei Marek Jóźwiak przez lata był postrachem w szatni dla nowych piłkarzy Legii Warszawa. Ilu z nich nie mogło podnieść klapek przybitych gwózdkami do podłogi, pozostanie tajemnicą "Bereta".

Śmiechu co niemiara było także w legendarnej drużynie Kazimierza Górskiego. Choć orły Trenera Tysiąclecia musiały być w pełni skoncentrowane, bo walczyły o medal mistrzostw świata, to zawsze znajdowały czas na żarty, a prym w tym wiódł Jan Tomaszewski.

O najlepszych żartach opowiadają nie tylko ponadprzeciętni piłkarze, ale także nieźli futbolowi jajcarze.

Piotr Rocki, jeden z bardziej pomysłowych polskich piłkarzy, znany m.in. z organizowania cieszynek

Najśmieszniejsze zdarzenie, jakie widziałem, miało miejsce przy okazji meczu Groclinu. W pewnym momencie wydawało się, że piłka wyjdzie na aut. Jednak tak się nie stało, tylko toczyła się po linii bocznej. Igor Kozioł myślał, że jest inaczej i pobiegł za boisko po nową futbolówkę. Tymczasem do tamtej piłki dopadł piłkarz drużyny przeciwnej i w sytuacji sam na sam zdobył gola. Krótko mówiąc, Igor w jedną stroną, a akcja w drugą. Dodam, że wtedy nie byłem zawodnikiem Groclinu (śmiech).

W każdym zespole robi się kawały, ale zależą one od tego, jakie osiąga się wyniki. Niedawno na treningu Cracovii ktoś tam nagrywał trenera i wyszła z tego afera. A gdyby drużynie szło lepiej, to byłaby inna reakcja - dużo śmiechu. Dużo

W Grodzisku jednym z największych kawalarzy jest Bartosz Ślusarski, który nieźle opanował sztukę naśladowania innych. Jak zobaczy jakiegoś piłkarza w telewizji, to potem doskonale go parodiuje. Chyba nie ma piłkarzy pozbawionych poczucia humoru. Raz, że takiemu trudno jest się wkomponować w drużynę, a dwa, że każdy ponurak z czasem staje się bardziej rozrywkowy.

Marek Jóźwiak, jedna z barwniejszych postaci polskiej ligi

Wielkanoc nigdy nie mogła obyć się bez dyngusa. Na Legii łazienki nie mają dachu nad kabinami i jest trochę miejsca nad ścianą. I jak ktoś wchodził, to zawsze lało się na niego wiadro wody.

Ja też byłem adresatem żartów. Pewnego razu powiedziano mi, że moja żona urodziła córkę. Wpadam do domu, a tam moja druga połowa gotuje obiad. Poród był za dwa tygodnie. W Polsce jest lepszy klimat do żartowania niż we Francji, gdzie piłkarze są bardziej konserwatywni. Grając w Guingamp, przykleiłem kiedyś jednemu z kolegów buty do podłogi. Zanim to odkrył, zdziwił się tylko trochę, że nikt jeszcze nie wyszedł na trening. Zawsze wszyscy szybko wychodzili, ale tym razem czekali na jego reakcję. Jest (lub było) kilku zawodników w Legii, którzy byli niezłymi kawalarzami. Jak choćby Artur Boruc, Radek Wróblewski czy Piotrek Włodarczyk. Największym ponurakiem był natomiast Andrzej Kubica. Być może dlatego wtedy nie udało mu się zaistnieć na dłużej w Legii.

Jan Tomaszewski, piłkarz Orłów Górskiego

Kiedyś podczas naszego miesięcznego tournée po USA dr Janusz Garlicki miał ze sobą dość staroświecki składany parasol. Wszyscy się z niego śmialiśmy. Raz, że był zupełnie niepotrzebny podczas wysokich temperatur, jakie były za oceanem, dwa - że dziwnie wyglądał na tle amerykańskich automatycznych. Pewnego razu założyłem się z nim. W holu lotniska położyliśmy na podłodze monetę dolarową i jego parasol. Jeżeli ktoś by podniósł dolara, to doktor miał wyrzucić swój parasol, a jeżeli zostałby zabrany parasol, to ja miałem kupić Garlickiemu nowy. Pierwsza osoba zupełnie nie zareagowała na leżące rzeczy, ale druga wzięła dolara. Dr Garlicki zachował się honorowo i wyrzucił parasol do kosza.

Na jednym ze zgrupowań w Warszawie wpadaliśmy kilkuosobową grupą do lokalu Zorza. Kupowaliśmy kawę, herbatę, ciastka, lody. Zawsze jedna osoba zgłaszała się do płacenia. Za każdym razem płacił kto inny, ale jeden z zawodników Wisły zawsze w decydującym momencie wychodził do toalety albo szukał drobnych pod stołem. Ostatniego dnia specjalnie zamawialiśmy najdroższe rzeczy, a na koniec graliśmy w marynarza o to, kto ma płacić. Wypadło na krakusa. Zdenerwował się, krzycząc: "K...a! Wiedziałem, że na mnie trafi". Nie wiedział jednak, że specjalnie tak liczyłem, aby trafiło na niego.

Jak się przebywało ze sobą 200 dni w roku, to siłą rzeczy trzeba było sobie robić kawały. Szczególnie często wkładaliśmy zapałki i wykałaczki do jabłek, zwłaszcza Jackowi Gmochowi. Ja kiedyś przywiozłem do domu w walizce wielką cegłę. Na porządku dziennym było odkręcanie solniczek. Największymi kawalarzami w ekipie Kazimierza Górskiego byli Kazimierz Deyna i Adam Musiał. Górski zawsze powtarzał, że jest czas pracy i czas relaksu. I trzeba było wiedzieć, kiedy, z kim, gdzie i na ile można sobie pozwolić.

 
Projekt graficzny Positive Design Przemysław Półtorak.
Opieka Krzysztof Baryła.
Wszelkie prawa zastrzeżone 2007 r.